Leżałem nieruchomo. Oczy miałem zamknięte, a głowę skierowaną w niebo. Leżałem na miękkiej trawie, a wokół szumiały drzewa. Głęboko zaciągnąłem się powietrzem...
"Ahh, ten niezapomniany zapach jabłkowego sadu..."
Leniwie otwieram oczy, rozglądam się. Zgadza się...dookoła same jabłonie. Młode i małe, stare i wielkie. Wymacałem ręką jabłuszko leżące tuż przy mnie. Wgryzłem się w nie...ależ soczyste. Otarłem rękawem sok, który poleciał mi kącikiem ust. Najlepsze jabłko jakie w życiu jadłem. Usiadłem i ponownie zeskanowałem wzrokiem najbliższe otoczenia. Z każdej strony uśmiechają się do mnie piękne jabłuszka. "Skąd ich tu tyle...".
Ni stąd ni zowąd poczułem szarpnięcie za koszulę. Odwracam się i oczom nie wierzę. Szarpie mnie wielkie jabłko! Ma groźną minę i śmieszne małe nóżki. Zamknąłem oczy i zacząłem krzyczeć wniebogłosy "Puszczaj, puszczaaaaj! Nieeee!"...
Otworzyłem oczy, zerwałem się na równe nogi. Cholera, zasnąłem w Starbaksie.

Poczułem na sobie kilka dziwnych spojrzeń. Spuściłem wzrok na zapadłem się w fotelu tak głęboko, że poczułem na pupie ciepło od jądra ziemi. Poza owymi "dziwnymi spojrzeniami" niewiele się zmieniło. Otaczały mnie jabłka. Wiele jabłek. Czy były takie soczyste jak te wyśnione? Chyba nie, ale nie mi to oceniać.

Honor your temple.